poniedziałek, 31 grudnia 2012

noworoczne brednie.


topię się w grudniowej melancholii. ostatni dzień roku - przyszedł czas na wspomnienia, podsumowanie i plany... ten rok nie był wybitnie zły, nie był też wybitnie dobry. dużo wzlotów i upadków. dużo łez i uśmiechu. dużo skrajnych uczuć, paradoksów, wyrzutów sumienia. przesiąknięcie ironią, sarkazmem i nienawiścią. kilka frajerskich zauroczeń, powrót do (bez)nadziei. śmierć i zmartwychwstanie. narodziłam się grudniowej nocy, a podejrzana radość wypełniła moje wnętrze (świąteczny cud wyczuwam). to był zdecydowanie dziwny rok. innego słowa nie użyję. a teraz znów trzeba zacząć planować i marzyć, będąc naiwnym w swej wierze, że kiedyś to wszystko stanie się prawdą.


 a Wam, moi kochani, życzę... niezapomnianych wrażeń, mnóstwa uśmiechu, spełnienia marzeń i przede wszystkim miłości.

niedziela, 30 grudnia 2012

przełom.


wszystko zaczyna się układać. elementy do siebie pasują, tworząc całkiem niezłą układankę zadowolenia. wreszcie koniec burzy, w końcu zagościło w moim życiu słońce. tak bardzo tęskniłam za wieczorami wypełnionymi śmiechem, a nie płaczem. jest pięknie. będzie jeszcze lepiej, potrzeba tylko czasu. po trzech miesiącach gehenny, odżyłam. czasem trzeba umrzeć tylko po to, by narodzić się na nowo. potrzebowałam tego, tak cholernie. a teraz? jestem żywa, szczęśliwa. czego chcieć więcej? z pewnością nie ciebie. to koniec. a każdy koniec jest początkiem czegoś nowego; mam nadzieję, że lepszego. a na razie...



sobota, 29 grudnia 2012

kilka słów wstępu...


bawię się słowami, choć nie czyni to ze mnie poetki. jestem chodzącym (ale jakże artystycznym!) bałaganem z milionem pomysłów na minutę, słomianym zapałem i wieczornymi depresjami w pakiecie. bywam za trudna, zbyt trudna, cholernie trudna i niemożliwie trudna. autorka swojej własnej katastrofy. w moim świecie króluje brak czasu, pomimo jego nadmiaru. biję rekordy w nierozgarnięciu, właśnie osiągnęłam stopień najwyższy. mogłabym napisać, że odbija mi na starość, ale... ja się nie starzeję, pomimo że przybywa mi lat. ja dziecinnieję wraz z wiekiem. ot co, takie dziwne ze mnie stworzenie. parafrazując klasyk: "to je lady of the flowers, tego nie ogarniesz".
ale.. czekajcie, co ja tutaj robię? będę wylewać swe żale, publikować bliżej nieokreślone "twory" mojej CHOREJ wyobraźni (tak, tak. uprzedzam już na wstępie), a przede wszystkim: PISAĆ, PISAĆ, PISAĆ.